sobota, 24 stycznia 2015

Wschodni bezkres (wspomnień)

M: Andrzej Stasiuk napisał „Wschód” dla siebie. Książka jest rezultatem zewu, czyli wołania, głosu, instynktu a nawet popędu, który kieruje polskiego prozaika na Wschód. Podróżuje pisarz do Krosna, Jasła, Sanoka i Przemyśla, które określa mianem najpiękniejszej bramy na Wschód, bramy bram. Ale to zaledwie furtka, bowiem Wschód z krwi i kości zaczyna się dla niego po przekroczeniu polskiej granicy. Z przemieszczaniem się w głąb Azji, do Rosji, Tadżykistanu, Mongolii, Chin, Kirgistanu i innych państw, nierozerwalnie łączy się podróż w minione. Chce poznać Stasiuk przeszłość swoją i swojego narodu, która upłynęła, co pisarz odkrywa dopiero będąc dojrzałym mężczyzną, w cieniu wszechobecnego komunizmu. 

A: Wschód jakby otwiera Stasiukowi drzwi do przeszłości. W nim szuka tego, co się skończyło, a ciągle gdzieś trwa oraz tego, co powraca w spotkaniach z ludźmi i obserwowaniu krajobrazu. Odnajduje tam siebie i swoje remedium na pustą rzeczywistość. Ucieka od przesiąkniętego pogonią za pieniędzmi, tandetą i komercją świata. 

M: Książkę można nazwać powieścią autobiograficzną, ponieważ Stasiuk opowiada o własnym dzieciństwie i odbytych przez siebie podróżach, ale zawiera we „Wschodzie” także elementy fikcyjne. Czego autor nie pamięta, to zmyśli, dopowie albo sobie wyobrazi. Stasiuk jest człowiekiem Wschodu i strażnikiem polskiej pamięci o komunizmie. Bo czy tego chce, czy nie, przeszłość zjawia się w jego ciele. Słyszy dzwonienie pustych butelek w drucianym koszu. Widzi zatrzymującą się furgonetkę i czuje zapach paliwa pomieszanego z zapachem słodyczy, cynamonu, oranżady i papierosów. Zachodnia kultura nie daje mu ukojenia a chińskie zabawki nie potrafią wyprzeć z pamięci, ubogiego w jakiekolwiek zabawki, dzieciństwa. 

A:. Solą, środkiem konserwującym wszystko to, co dla niego ważne staje się wyobraźnia. Wyobrażam sobie to wszystko, żeby nie zaginęło. "Doliny po wysiedlonych wsiach zarasta las. Kamienne resztki pochłania ziemia. Po prostu znikają w jej wnętrzu (…). Wystarczyło sześćdziesiąt lat i prawie nie ma śladów". On chce niejako uratować też nasze myślenie przed tęsknotą tylko za przyszłym. Zadaje pytania o istnienie w przyszłości tego, co było. O sens i potrzebę spotkania z przeszłością dla zrozumienia własnego życia. 

M: Żadne opisy wschodnich bezkresów ani nawet dzieciństwa nie są u Stasiuka równie piękne jak spotkania z matką. W tym jej szuraniu i dreptaniu, przysiadaniu na brzegu wersalki, by już za chwilę poderwać się i iść, można dopatrzyć się źródła Stasiukowego przemieszczania się z miejsca na miejsce, ale i niepokoju, który wypełnia dni matki.

A: Mnie z kolei ujęły wspomnienia o babce, bo podobnie jak w opowiadaniu „Babka i duchy” z tomu Grochów urzekają tajemniczością. Razem z autorem wędrujemy po podlaskiej wsi, a w głowie Tomasz Budzyński śpiewa mi: "Zaświaty przyszły na świat, i kręcą się wokół nas i piją ze mną herbatę i sadzą cynie po wsiach".

M: Niedługo po wrześniowej premierze „Wschodu”, premierę miał też album Meli Koteluk „Migracje”. W piosence zatytułowanej „Żurawie Orgiami” piosenkarka śpiewa: „Chętnie zniknęłabym na miesiąc lub na rok. Rozdałabym to, co mam, bo powiedz, co z tego mienia mam? Nie pamiętam jak to jest mieć na cokolwiek czas. Chcę wyhamować”. Pęd zachodniej cywilizacji nie oszczędza nikogo. A dawniej, przeczytamy w Stasiukowej książce, dawniej dostawało się niezwykłe ilości czasu w prezencie.