poniedziałek, 14 lipca 2014

Było minęło? (Anathema - Hindsight)

A: Pozwólmy sobie na małe spojrzenie wstecz. Płyta, którą wybrałam to nie nowość, bo jest wydana już 6 lat temu. Co więcej nie można o niej powiedzieć, że dobrze obrazuje całość twórczości Anathemy. Na „Hindsight” ten doom-metalowy zespół stworzył wersje akustyczne i półakustyczne utworów znanych już przez fanów z poprzednich płyt. Piszę przez fanów, bo dla mnie właśnie ten album stał się pierwszym krokiem w drodze z Anathemą. Zetknęłam się z nimi w prawdzie już wcześniej, ale słuchałam tylko kilku piosenek. 

M: Zespołu nie znam. Za wersjami akustycznymi nie przepadam. Nazwa kojarzy mi się z rockiem gotyckim. Zaczynam się bać. 

A: Zaczynali zdecydowanie mroczniej. „Hindsight” brzmi jakby otworzyli okno i wpuścili więcej światła. Szczypta mroku jednak została i ciągle jest wyczuwalna. Zaczerpnęłabym tu słówko od Moniki – ta muzyka jest „niepokojąca”. Instrumentami prowadzącymi nas w tej podróży w przeszłość są głównie pianino, gitara akustyczna i wiolonczela – lubię bardzo. 

 M: O, czyli było mrocznie (to nawet trochę strzeliłam). Już ja sobie zaraz posłucham i powiem, czy Twoje niepokojące, a moje niepokojące równa się to samo. 

A: W języku polskim chyba nie mamy jednego słowa, które tłumaczyłoby nazwę albumu. Hindsight bowiem oznacza przewidywanie po fakcie, spojrzenie na coś zbyt późno. Tytuł dobrany bardzo trafnie… ale po kolei. 

M: To jak u Kayah w piosence Za późno

A: Pierwszy utwór – „Fragile Dreams” wprowadza w temat i atmosferę. Wokalista wyśpiewuje rozczarowanie i uświadomienie sobie własnej naiwności. Kolejny – „Inner Silence” – jest drugi na płycie w kolejności, ale też w moim osobistym rankingu. Tekst (a właściwie tłumaczenie) można zacytować w całości „Kiedy cisza przyzywa i dzień dobiega końca, kiedy światło Twojego życia wzdycha i miłość umiera w Twoich oczach. Czy tylko wtedy zdam sobie sprawę, ile tak naprawdę dla mnie znaczysz...” Poezja. Ból. Niepewność i złość na siebie. Napisana dla matki, kiedy była chora. I to wszystko słychać w muzyce. 

 M: „Fragile Dreams” – muzycznie nie, tekstowo tak. Powinienem był uciec... ale zostałem”, dobre! Czemu ja mam drugie "Leave No TraceŚwiatło Twojego życia wzdycha – przepraszam, ale to strasznie nadmuchane. Muzycznie ciągle nie. 

A: Racja, tłumaczenie brzmi słabo – oryginał jakoś inaczej. „One Last Goodbye” – dla mnie absolutnie najlepsza, nie tylko na tym albumie ale i w ogóle u Anathemy. Totalnie poruszająca i pełna emocji, od pierwszego do ostatniego dźwięku. Jeszcze więcej w niej żalu niż w Inner Silence. Podobno również skierowana do zmarłej matki. Kiedy Cavanagh śpiewa „Oh I wish I wish you could have stayed” („Oh, chciałbym żebyś mogła zostać”) nie mogę mu nie wierzyć. Wersja oryginalna z „Judgment”, trochę szybsza i bogatsza instrumentalnie, gitary elektryczne robią w niej swoje. Wokalista prawie wykrzykuje: „W moich snach widzę Cię, tam mogę Ci powiedzieć jak się czuję, w moich snach mogę cię zatrzymać…” 

 M: Nie mogę znieść połączenia fortepianu czy tam pianina, z gitarą. Głos zwyczajny, a raczej przeciętny. Tekstowo rzeczywiście wspaniale, ale niestety – piosenka to nie wiersz i liczy się wrażenie słuchowe, które tutaj wypada blado. Ogólne wrażenie – kiepskie. 

A: W „Natural Disaster” pojawia się kobiecy, mgielny głos Lee Douglas. W tekście widać próbę godzenia się z rzeczywistością, choć ciągle sporo tam goryczy: „Już nieważne co powiem, nieważne co zrobię, niczego już nie zmienię”. 

M: A to mi się Metallicą kojarzy, serio! Pani też mi się nie podoba. Nie słyszę niepokoju, ani tu ani nigdzie. To była długa, ciężka zima bez Ciebie, tekstowo znów dobrze. Niech ktoś zmieni muzykę, pana śpiewaka i panią śpiewaczkę, proszę. 

A: W „Temporary Peace” urzekł mnie odgłos fal morskich na początku – świetnie wprowadza w tekst i nastrój. Zaczyna być wyczuwalny jakiś spokój – jeszcze nie sielankowość, ale swego rodzaju równowaga. „Serenada staje się coraz zimniejsza, łamie mą duszę, która próbuje śpiewać, jest tak wiele, wiele myśli, gdy próbuję zapaść w sen, lecz z tobą zaczynam czuć coś w rodzaju chwilowego spokoju”. We „Flying” i „Unchained” jest już coraz więcej pogody i nadziei. 

M: Temporary Peace, muzycznie dobre, aż do nieszczęsnego wejścia gitary akustycznej. Tekst za to zbyt poetycki. „Flying” ma piękny wstęp i całe jest znośne muzycznie. Pierwsze, w końcu. 

A: Ta płyta jest jak historia przeżyć. Od rozczarowania, samotności, opuszczenia w pierwszych utworach przechodzi przez rozpaczliwe pytania „Jesteś tam?” do chwilowego spokoju i nadziei w ostatnich. Nie jest to łatwa muzyka do słuchania przy sprzątaniu. Raczej traktuję ją jako taką, z którą zostaję na wyłączność – najlepiej w nocy, ze słuchawkami na uszach. 

M: Widzisz, nie zrobiłaś wskazań, że mam tego słuchać nocą (chociaż chyba niewiele by to zmieniło). Mnie to zwyczajnie zmęczyło, mimo że teksty rzeczywiście warte uwagi. Podsumowując – ja do tej płyty nie wrócę, przepraszam.




0 komentarze:

Prześlij komentarz