wtorek, 22 lipca 2014

Niepokojąca melancholia (Haruki Murakami - Norwegian Wood)

M: Wyszłam się opalać, a słońce zaszło. Dzięki chmuro. Wieje za to dość chłodny wiatr, a ja wsłuchuję się w „Norwegian Wood” zespołu The Beatles. Chyba wszystko jasne... 

A: O. Też sobie włączę. 

M: Wiem, że miałam tego nie recenzować, ale od trzech tygodni siedzi mi w głowie. Mowa o książce „Norwegian Wood”, której autorem jest Haruki Murakami. Mam nad Tobą przewagę, bo trzymam książkę w łapkach (dzięki za pożyczenie). Poza tym czytałam ją niedawno. 

A: No racja, odkąd ją przeczytałam minęło już sporo czasu, więc niestety niewiele szczegółów pamiętam. A to siedzenie w głowie rozumiem doskonale, bo mam tak z „Traktatem o łuskaniu fasoli” – nie zamierzałam o niej pisać, ale coraz bardziej się do tego skłaniam. 

M: Zaczyna się bardzo obiecująco, jakby od końca. „Im bardziej bledną wspomnienia, tym bardziej rozumiem Naoko”, czytamy na 13 stronie. Twoje kieszonkowe wydanie ma ich 317, ale nie na wszystkich jest równie mądrze i prawdziwie. Powiem więcej – „Norwegian Wood” wkurza. Mimo tego płakałam, brnąc po północy przez ostatnie strony. Swoista sinusoida, wyrażając się po matematycznemu. Sinusoida, ale intrygująca, mimo wszystko. 

A: Początek rzeczywiście był zajmujący, ale ogólnie ta książka działała na mnie dziwnie. O ile niewiele sobie z niej przypominam, to akurat owo wrażenie wkurzenia pamiętam doskonale. 

M: „Gadaliśmy do drugiej, po czym oświadczyła – czas spać”, śpiewają Beatlesi. „A kiedy się obudziłem jej już nie było, ten ptaszek odleciał”. Tymi słowami można by podsumować właściwie całą książkę. Główny bohater, Watanabe, jest upiornie irytujący. Pieprzy się z kim popadnie (wyrażenie użyte celowo), jednocześnie wręcz platonicznie (nie licząc jednego razu), kocha Naoko. 

A: Mi się w ogóle bardzo ciężko było wgryźć w tę książkę. Ta cała japońska estetyka, wschodnie klimaty – to nie dla mnie. W dodatku niby jest tu jakaś melancholia, ale jakaś taka – nie umiem tego określić inaczej – no dziwna po prostu. 

M: Naoko. Bardzo ją lubię, choć wcale nie rozumiem (jeśli ktoś ją w ogóle rozumie, to tylko Reiko). Jest dziwna, jest niepokojąca, krucha i bezradna. „Watanabe, czy ty mnie kochasz? Oczywiście – odpowiedziałem”, ale – „Na tę myśl zrobiło mi się niewypowiedzianie smutno. Naoko nigdy mnie nie kochała”. I dalej – „Hej Kizuki, w końcu zdobyłeś Naoko. Nie ma rady, zawsze należała do Ciebie. Pewnie jest tam, gdzie powinna być.” 

A: Bohaterów też nie całkiem kojarzę. Wspominam za to dobrze niektóre fragmenty – było kilka naprawdę mocnych tekstów, które nawet podkreśliłam. Nie zmienia to jednak faktu, że po drugiej już przeczytanej książce Murakamiego stwierdzam, że raczej nie zaprzyjaźniłam się z tym autorem. Coś mi tam zgrzyta. Nawet ciężko mi określić co to dokładnie jest. 

M: Jeśli ktoś chce poznać fabułę, odsyłam na tylną część oprawy (jest opowiedziana nawet nazbyt szczegółowo). Ja nie powiem już nic więcej. Swój niedosyt zaspokójcie biorąc do ręki książkę.





0 komentarze:

Prześlij komentarz